W tym cudownym przedświątecznym okresie, prawie każdy człowiek - wojujący ateista, fanatyczny wierzący czy ktoś pomiędzy - idzie na pielgrzymkę do galerii lub innej handlowej świątyni, by zakupić prezenty. Wpasowując się w powiedzenie "święta to czas dawania", każdy chce komuś dać choćby skromny podarunek. Dlatego już od wejścia zaczyna się walka o przetrwanie
Na początku są surykatki. Wyściubiają nosy ze sklepów zupełnie niepozornie, by, w chwili nieuwagi nic niepodejrzewającego przechodnia, wręczyć ulotkę z fałszywym uśmiechem na twarzy i uciec w przeciwnym kierunku. Niby nic specjalnego - można ją wyrzucić w pobliskim koszu - jednak po piątej próbie wciśnięcia tej przeklętej karteczki, zaczyna być ona całkiem sensownym narzędziem zbrodni.
Po wejściu do jakiegoś sklepu, nie jest lepiej. Tu z kolei jest terytorium drapieżników. Wystarczy błąkać się przez pięć minut, by zwabić lwicę z wyszczerzonymi zębami na wzór hien z reklam proszku do prania i stałym tekstem "w czymś mogę pomóc?". Wyrwanie się z ich kilkunastocentymetrowych pazurów to sztuka.
Jeśli jednak jakimś cudem, uda się i znajdziesz to czego się szukałeś, trzeba odwiedzić kasę, która idealnie przypomina wodopój. Podczas, gdy reszta przestrzeni jest prawie wolna od żywych stworzeń, tam jest prawdziwy Mordor. I jak na złość lwic brak. Można, co najwyżej znaleźć jedną, podczas gdy przy drugiej kasie jest leniwiec przeciągający się na krześle i machający każdemu przed oczami karteczką "kasa nieczynna".
Jakby tego było mało musi znaleźć się jakiś krokodyl, który w momencie, gdy chcesz zapłacić, złapie cię za rękę proponując "niesamowitą ofertę świąteczną", której wprost nie sposób odmówić. Za to gdy odmówisz, będzie się w ciebie wlepiał, jakbyś, co najmniej zrobił buty, pasek i torebkę z jego dzieci.
Tak więc wychodzi się ze sklepu zmęczonym, obładowanym torbami, z groszami w kieszeni i myślą "nienawidzę świąt", ze świadomością ryzyka, że prezent jest okropny i jedynym jego zadaniem będzie zbieranie kurzu na półce lub dnie szafy.
Po co to robimy?
Cóż, większość by pochwalić się przed innymi, inni "bo wypada coś kupić". Przyznam, że padłam ofiarą tego drugiego w przypadku kupowania większości prezentów. Jednak istnieje trzeci powód podawany w mitach i legendach. Mówi się o dziwnym zjawisku, występującym rzadko, a zazwyczaj tylko i wyłącznie w bajkach. Ludzie spekulują o jego prawdziwości. Mianowicie jest to radość z dawania. Faktyczna radość z podarowania komuś bliskiemu, czegoś co mu się spodoba. Radość z zobaczenia uśmiechu na twarzy przyjaciela lub chłopaka, żony lub kochanki.
Może i nie ma czynów bezinteresownych, ale robienie czegoś, bo cieszy cię radość innego człowieka, to całkiem dobra interesowność.
Rada druga:
Wściekaj się, wojuj, pluj jadem, dawaj innym prezenty z niecnych lub fałszywych pobudek, jeśli tylko chcesz, ale znajdź jedną specjalną osobę, której dasz jeden specjalny prezent, ponieważ uśmiech tej osoby faktycznie cię uszczęśliwi. W końcu na tym polegają święta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz